The Forge Defenders

"Yes, they are stubborn and prideful, but when speaking of Dwarfs and Gnomes there is really only one thing to remember…They are, quite simply, born for battle.”


  • Index
  •  » Wick
  •  » Teraz z grubszej rurki walimy, opowiadnie...uprzedzam dziwne jest

#1 28-May-08 (Wed) 10:18

Wick

Młodszy Piwosz

Zarejestrowany: 20-May-08 (Tue)
Posty: 46
Punktów :   

Teraz z grubszej rurki walimy, opowiadnie...uprzedzam dziwne jest

Firk to pomysł mój i kumpla. Jest on kimś na kształt Dzikiego Maga z BGII, jak czaruje to nie wiadomo co sie stanie nigdy, zamiast kuli ognia z nieba spada krowa na przykład:P



"Tańczący z wilkołakami"

    Kolejny świt zastał Firka na końskim grzbiecie. Był zły i brudny. Jego jaskrawo-pomarańczowa szata była teraz szarobura i bez odcienia. Trudno było się na niej dopatrzyć oznaczenia gildii Magiołamaczy – trzech żółtych pasków na rękawie. Twarz Firka, zwykle bystra i cyniczna, teraz była bez wyrazu. Pusty wzrok przywodził na myśl trupa albo, chociaż zombiaka. Dość długie jak na mężczyznę, ciemnoblond włosy były pozlepiane w kępki i sterczały na wszystkie strony, bez ładu i składu.
     Kichnął. Wytarł nos w rękaw szaty i spytał sam siebie, co tu robi? Mógł przecież siedzieć teraz w karczmie, z kuflem piwa w ręku i dziewką na kolanach. Aż westchnął na myśl o pięknej, czarnowłosej kelnerce z ostatnio mijanego przybytku. Był dobrej myśli, znał kilka zaklęć uroków, żadna nie mogła mu się oprzeć. Oprócz tych kilku, na których naprawdę mu zależało. Akurat na nie jego zaklęcia nie działały. Jak pech to pech.
     Kilka dni temu, w karczmie właśnie usłyszał historię o starej świątyni, jeszcze starszego boga. Podobno była pełna skarbów, złota i kamieni szlachetnych. Była oczywiście nawiedzona, albo coś takiego. Nie pamiętał dokładnie. Ogólnie mało pamiętał, jak zwykle w karczmie wypił za dużo piwa, albo czegoś takiego. Nie pamiętał dokładnie. Otrząsnął się z chaotycznych myśli, które zaczęły mu się plątać. Wiedział, że ma podążać według mapy, którą miał w kieszeni płaszcza.
      Jechał polną dróżką na wschodnim krańcu Cesarstwa. W odległej mgle majaczyły Szare Góry, siedziby krasnoludów. Jechał wzdłuż ich linii już kilku dni. Od trzech nie widział nikogo żywego, chyba, że dwa idące pod rękę szkielety można tak nazwać. Od dwóch się nie mył. Ze zgrozą pomyślał, że śmierdzi jak swój koń. Od wczoraj nic nie jadł. Według mapy był już blisko. Jeszcze najwyżej pół dnia jazdy.
     Bez ani jednej myśli w głowie dojechał do rozjazdu.
     -Gdzie teraz? – Rzucił w pustkę.
     Postanowił zerknąć na mapę. Włożył rękę do największej kieszeni i nic nie znalazł. Spróbował w drugiej i trzeciej. Znów nic. Pomyślał, że ma jeszcze dużo kieszeni do sprawdzenia.
     
     Piętnaście minut później stal ciężko dysząc nad zmemłanym na ziemi płaszczem. Nie znalazł mapy i wpadł w szał. Zrzucił go z siebie i zaczął po nim skakać. Krzyczał przy tym niczym zarzynany goblin. Z jego oczu bił ogień i pioruny, wyglądał jak szaleniec. Potknął się i padł na piach. Zaczął się tarzać. Koń popatrzył na niego smętnie i żując kępę trawy powoli odszedł. Firk uspokoił się. Wziął głęboki wdech i wypuścił powietrze nozdrzami. Postanowił pojechać w prawo. Spojrzał za siebie i zobaczył, że niema konia. Za wszelką cenę starał się nie wpaść w furię. Stanął w lekkim rozkroku i głośno oddychał. Zamknął oczy. Rozłożył ręce i usiadł na skrzyżowanych nogach. Zgiął łokcie, zetknął ze sobą czubki kciuków i środkowych palców. Szeptał coś niewyraźnie. Uniósł się w powietrze na około pół metra i z hukiem spadł na ziemię.
    To było dla niego za wiele. Krzyk, jaki z siebie wydał spłoszył ptaki z drzew w promieniu kilometra. Czający się w pobliżu lis uciekł z podkulonym ogonem. W leśnej gęstwinie niedźwiedzica zatrzymała swe młode, które miała pierwszy raz wypuścić z gawry.
    Firk klęcząc w piachu, wył i ryczał. W jego wzroku było szaleństwo. Oczy zrobiły mu się czerwone i krwawiły. Zdarł z siebie szatę. Pół nagi zaczął na czworakach biegać w kółko. Po chwili padł jak długi. Wywalił język na wierzch i sapał jak pies. Leżał tak przez chwilę. Wstał błędnym wzrokiem rzucił dookoła siebie. Zobaczył czającą się w mroku parę czerwonych ślepi. Wyszczerzył kły(?) i zbliżył się do niej. Zaczął warczeć. Stanął na wprost dwóch błyszczących punktów. Jego uszy podniosły się a oczy zapłonęły prawdziwym ogniem. Bestia uciekła. Firk popędził za nią. Biegł tak do chwili, gdy wpadł do lodowatej rzeki. Momentalnie poszedł na dno. To przywróciło go do rzeczywistości. Ostatkiem sił wypłynął na powierzchnię. Położył się na brzegu i powoli dochodził do siebie. Po swoich śladach wrócił do rozstaju dróg. Podniósł i założył rozdartą szatę oraz zniszczony płaszcz. Jakimś cudem udało mu się wyglądać jeszcze gorzej niż na początku. Śmiejąc się cicho ruszył w prawą odnogę.

     Znalazł strumyk i umył się w jego ciepłej i czystej wodzie. Miał szczęście, że nie widział płynącej z prądem krowiej kupy. Wyszedł na brzeg i lekko zmieniając cyrkulację powietrza wysuszył się. Nie pamiętał, że ostatnio, gdy zrobił coś takiego powstałe tornado zmiotło z powierzchni ziemi cała gospodę w Trzech Krowach. Położył się na miękkim poszyciu i poszedł spać.
     Przyśniła mu się gospoda. Ciepłe łóżko i ładna dziewka czekająca na jego znak. Zezwalając kiwnął głową i...ryknął z bólu. Obudził się w jednej chwili i zobaczył dzikiego psa gryzącego najczulszy punkt jego wątłego ciała. Wykazując niezwykły refleks złapał napastnika za ogon i cisnął nim o najbliższe drzewo. Biedny kundel uderzył głową w sęk i zawisł na pniu. Dumny z siebie Firk nie był w stanie zasnąć. Postanowił oszczędzając swoje zdrowie psychiczne iść dalej. Zerknął na drzewo, na którym powinno wisieć psie truchło. Nie było tam nic oprócz krwi i resztek mózgu. W gęstwinie za sobą usłyszał trzask łamanej kości i odgłosy mlaskania. Niepewnie poszedł dalej.

    Wszystko chyba było dobrze. Od dwóch godzin nie przydarzyło mu się nic wartego zapamiętania, bo, po co pamiętać spadającą na głowę sosnową gałąź o wadze w przybliżeniu równej porządnemu krasnoludzkiemu młotowi. Na dobrą sprawę mógł to być młot umagiczniony, Firkowi nie robiło to żadnej różnicy.
     Uwagę Firka zwrócił dziwny pisk. Obrócił się natychmiast w tym kierunku i ujrzał siedzącą na gałęzi wiewiórkę. Odetchnął z ulgą. Spojrzał na stworzonko, odwrócił się i ujrzał z bardzo bliska uderzający go żołądź. To inna wiewiórka rzuciła w niego, gdy patrzył na tamtą. Usłyszał cieniutki śmiech. Z wściekłością wymówił inkantację i czerwona strzała uderzyła w wiewiórkę spopielając ją na miejscu. Druga stała bez ruchu, najwyraźniej chciała się z nim zmierzyć. Potężny Magiołamacz, Firk Roztrzepaniec kontra mała wiewiórka. Szybko rzucone zaklęcie minęło celu. Zwierzątko śmiało się z innej już gałęzi.
     -Takaś mądra. - Zasyczał przez zęby. – Giń!
     Uwolnił z siebie energię zdolną powalić ogra. Widział minę wiewiórki, rozerwanej przez tę moc na kawałki, przy okazji drzewo zostało wyrwane z korzeniami i poszybowało hen daleko ku być może lepszej przyszłości.
     Wszędzie dobrze gdzie nie ma Firka.
     Wściekły Magiołamacz dyszał ciężko. Ostatnie zaklęcie kosztowało go wiele mocy. Klęcząc spojrzał na swe ubranie. Jego stan był opłakany, tak jak stan samego Firka. Zły, brudny i głodny nie nadawał się do niczego. Nie wiedział gdzie jest, zgubił się już dawno. Od wczoraj szedł na oślep. Czuł, że jest z nim coraz gorzej. Wydawało mu się, że widzi wszystko z perspektywy trzeciej osoby. Patrzenie na siebie z góry nie było tym, o czym marzył w tej chwili. Było to ciepłe łóżko i chętna dziewka. Oddychał głęboko.
    -To da się załatwić. – Mruknął cicho. Jego głos brzmiał jak rzężenie umierającego staruszka, czuł się nawet podobnie, więc nie robiło mu to różnicy.
     Krótka inkantacja, połączona z intensywnym myśleniem o rzeczonym przedmiocie. Poczuł uciekającą energię. Miał nadzieję, że się uda, bo był to kres jego sił. Otworzył oczy i ujrzał przed sobą wielką wiewiórkę z jeszcze większym żołędziem. Głośno przełknął ślinę. Zwierzak wyszczerzył zęby i wziął zamach. Firk zamknął oczy.

     -Jeszcze pięć minut mamusiu. – Na myśl o matce skoczył na równe nogi. Leżał koło ogniska. Było ładnie ułożone i biło od niego przyjemne ciepło. – Gdzie ja jestem?
     -Wśród przyjaciół. – Odpowiedział mu głos tak bezbarwny i tak spokojny, że mógł należeć tylko do jednej osoby.
     -To niemożliwe. To nie możesz być ty. Wilku?
     -Słucham?
     -Powiedz, że to nie ty.
     -To nie ja.
     -Dzięki, wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. – Odwrócił się i ujrzał twarz tak normalną, że na jej widok zrobiło mu się niedobrze. Poczuł mdłości. – Witaj przyjacielu. – Stracił przytomność.
-Witaj przyjacielu.
     
     Ognisko. Żar. Ból. Płonąca szata. Skoczył na równe nogi. Ujrzał przed sobą śmiejącego się wilka w jego mieszanej postaci. Stwór był mniej, więcej jego wzrostu. Szeroki w barkach, przygarbiony, Całe ciało owłosione, palce zakończone ostrymi pazurami, tak u rąk jak u nóg. Rozbudowana klatka piersiowa na widok, której wyją nie tylko wilczyce. Wilcza twarz, lekko zbyt podłużna, ze spiczastymi uszami i dwoma rzędami ostrych jak brzytwy zębów. A do tego ludzkie tak inteligentne oczy, że Firk na ich widok poczuł współczucie dla tej, skrzywdzonej przez los istoty (a zdarzało mu się to bardzo rzadko).
      -Firk, ty się palisz.
      Magiołamacz zaczął tupać i skakać, by ugasić płomień. Nie bardzo mu to wychodziło. Przewrócił się, padając uderzył głową w wiszący nad ogniskiem garnczek. Oblał się przy tym gorącą zupą niewiadomego pochodzenia.
      Znów stracił przytomność.

      Ocknął się któryś już raz tego dnia. Stwierdził, że ma pecha. Otworzył oczy i z lękiem wyczekiwał uderzenia żołędzia. Po chwili doszedł do siebie. Przypomniał sobie gdzie jest. Usiadł i wzrokiem poszukał wilka. Nie było go. Ognisko wciąż płonęło. Wokół niego stało kilkanaście prostych, drewnianych stołków. Firk pomyślał, że wilk spodziewa się gości.
     -Jak ja wyglądam. – Mruknął. Spojrzał na siebie i spostrzegł, że jest czysty i schludny. – Tu się dzieje coś dziwnego, ale jak na razie mi się podoba.
      Z krzaków na wprost Firka wyłonił się wilk w zwierzęcej postaci. Był wyraźnie podekscytowany, biegł z jęzorem na wierzchu. Skoczył i w locie zmienił się w człowieka. Dopadł do Firka.
    -Ciesz się ze mną przyjacielu. Reszta już nadciąga.
    -Jaka reszta? Tak w ogóle to powiedz mi gdzie jesteśmy, jak mnie znalazłeś i co tu się szykuje?
     -Nie teraz przyjacielu. Mam dużo do zrobienia a czasu jest mało. Sam zobaczysz.
     -Co ja mam teraz robić? – Spytał Firk, lecz nie otrzymał odpowiedzi. Wilk już wziął się do pracy. Firk ziewnął. - Idę spać. To mi chyba najlepiej dziś wychodzi.

     Obudziły go dziwne wrzaski. Wyjrzał z namiotu i spostrzegł wilka stojącego przy ognisku. Powoli zmieniał się w bestię.
     -Jesteś przyjacielu. – Rzekł do Firka. – Przyłącz się do mnie. Nasi ziomkowie są już blisko. Wsłuchaj się w ciszę a usłyszysz ich wycie, spojrzyj w mrok a dojrzysz ślady ich pochodu, stygnące w świetle dnia. Masz wypij to.
     Firk wziął z jego ręki kufel jakiegoś płynu i z chęcią wypił. Napój był gorący i cierpki. Do oczu napłynęły mu łzy. Poczuł, że znów zatraca świadomość. Przez mgłę ujrzał pierwszą istotę wyłaniającą się z mroku. Jej zarys był rozmazany, przypominała jednak człowieka. Wyjąc rozwiała wątpliwości Firka.
     -Ziomkowie, tak? – Znów stracił przytomność.
     Przeciągłe wycie rozdarło mrok. Wszystkie żywe stworzenia już dawno opuściły tą część lasu, bojąc się o swoje życie. Czegoś takiego nie widział chyba nikt i nie znalazłby się ktokolwiek tak odważny by to oglądać. Kolejne wycie a potem odpowiedź. Aż zatrzęsły się drzewa, a pośrodku tego wszystkiego Firk.
     Magiołamacz obudził się i nieśmiało otworzył oczy. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył wilka. Po chwili doszedł do wniosku, że nie jest to jego wilk. Ten był wyższy, szczuplejszy i miał tylko jedno ucho. Przerażony Firk wzrokiem szukał swojego futrzaka. Miał tylko jeden problem. Wokół niego było kilkanaście wilkołaków, różnej maści i rozmiarów. Jeden z nich był wyjątkowy. Miał białe futro i siedział na czymś na kształt tronu. Spojrzał na Firka swymi wyjątkowo ludzkimi oczami. Patrzyli przez chwilę na siebie, po czym biały wilk wyszczerzył zęby w czymś na kształt uśmiechu.
    -To ty jesteś tym ludzkim synem, o którym mówił nam Jarre. – Usłyszał Firk w swojej głowie. Głos był spokojny i cichy.
    -Tak to ja. – Odpowiedział Magiołamacz. – Więc tak on ma na imię.
    -Jesteś pierwszym świadkiem naszej uczty. Baw się z nami albowiem jesteś tego godzien. Przez to, co zrobiłeś dla Jarrego jesteś przyjacielem nas wszystkich. Raduj się. Wina!
     W tym momencie dwa wilkołaki wprowadziły w światło ogniska dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Byli przerażeni. Firk wcale im się nie dziwił. Na jego oczach ludzi zabito i obdarto ze skóry. Biały jako pierwszy skosztował tego specjału. Wbił zęby w szyję martwej już kobiety i niczym wampir chłeptał ciepłą krew. Następnie rzucił ją swym kompanom, którzy jak wilki(?) rzucili się na jej ciało. Samice jadły mężczyzn. Jedna z nich tęsknym wzrokiem spojrzała na Firka i zapraszającym gestem wskazała na kawał surowego mięsa. Firk odmówił ruchem głowy.
     -Zapomniałam. – Usłyszał głos. Był kobiecy i brzmiał kojąco, niemal sprawiał rozkosz. Przez chwilę Firk miał dziwną wizję szybko jednak ją odrzucił. – Poczekaj upiekę je dla ciebie. Wtedy zjesz. – Firk spojrzał na nią i lekko się skrzywił. – Nie będziesz chyba nie uprzejmy, gościowi nie wypada odmawiać.
     -Czemu nie. – Odrzekł. – Lubię nowości. Jestem ciekaw jak wyglądasz jako człowiek. Możesz to dla mnie zrobić?
     -Oczywiście. – Szybko przeszła przemianę. Stała teraz przed nim wysoka czarnowłosa, czarnooka kobieta o ponętnych kształtach. Lekko rozchyliła wargi i oblizała zęby z krwi, Na ten widok Firk zmiękł. – I jak?
      -Piękna jesteś. Czy mogę spytać jak stałaś się wilkołakiem?
      Pogrążyli się w dyskusji. Mimo, że jego towarzyszka była w ludzkiej postaci nie wyzbyła się wilczych odruchów. Poruszała się cicho i dystyngowanie. Jej głos był idealnym odbiciem tego, który Firk słyszał w swej głowie. Rozmawiali długo i o wszystkim. Firk wcześniej nie przypuszczał, że będzie mu tak dobrze w towarzystwie likantropki.
     Tymczasem reszta wilkołaków bawiła się w najlepsze. Pijąc ludzką krew z wciąż dostarczanych im biedaków, wyli i wyli. Dźwięk ten rozchodził się na wiele kilometrów, mrożąc krew w żyłach i zwierzętom i ludziom. Nikt nie tolerował mieszańców, wszyscy się ich bali. Matki modląc się do wszystkich znanych sobie bogów zamykały okiennice, a różne samice mocniej przytulały swe młode.
     Firk zapomniał się w swej towarzyszce. Nie zwrócił uwagi na moment, w którym wziął do ręki kawał pieczonego mięsa i zaczął ogryzać, popijają gęstym czerwonym winem.
     Nagle ognisko buchnęło jeszcze większym płomieniem. Firk został obrzucony żarem. Szybko otrzepał się, wstając dostał się pomiędzy będące w różnych formach likantropy. Nie był w stanie się uwolnić, szedł niesiony przez tłum. Wszyscy jak na komendę stali się wilkołakami. Wznieśli łapy do bezchmurnego nieba i zawyli. Znikąd pojawiła się muzyka. Była melodyjna i wpadała w ucho. Firk wypił jeszcze jeden kufel wina i zaczął tańczyć. Jego ciało samo poruszało się w rytm muzyki. Ręce wykonywały koliste ruchy, przestępował z nogi na nogę. Gwałtownie rzucał głową to w jedną to w drugą stronę. Wilki popatrzyły na niego, po chwili zaczęły naśladować jego ruchy. Trudno było po pijaku machać ogromnymi łapami, więc część z nich zmieniła się w ludzi. Patrząc na to Firk nie przestawał się trząść. Nigdy nie umiał tańczyć. Zawsze był zbyt powolny i ogólnie sztywny. Uważał, że poważnemu Magiołamaczowi nie wypada się bawić. Teraz jednak upojony dziwnym winem, porwany przez wilczy tłum, nie zważał na jakiekolwiek reguły. Był szczęśliwy, w tym dzikim szaleństwie odnalazł siebie, czuł się wolny. Zawył długo i głośno. Wilki stanęły dookoła niego i zawtórowały swemu ludzkiemu przyjacielowi. Na ten dźwięk niejedno małe leśne stworzonko padło na zawał serca. Kilka drzew zgubiło liście. Małe dzieci zaczęły płakać i wtulały się w suknie swych matek, które również nie były pewne siebie. Po usłyszeniu czegoś tak okropnego nikt nie mógł zostać taki jak przedtem.
     Tymczasem Firk poddał się temu zewowi. Uwolnił z siebie wszystko, co go krępowało, dał upust emocjom jak nigdy w swym życiu. Popadł w obłęd. Poczuł jak coś przejmuje nad nim kontrolę. Było to jednak uczucie przyjemne, więc poddał się mu bez obaw. Pamiętał jeszcze jak kobieta, z którą rozmawiał podchodzi i całuje go namiętnie. Zatracił się w uścisku.
    Kolejne wycie rozdarło mrok. Firka już jednak tam nie było. W ostatnim przebłysku  świadomości widział przemianę człowieka w wilka. Nie miał jednak pewności, kto to był.
     Instynkt zrobił swoje.

     Powoli otworzył oczy i ujrzał nad sobą błękit nieba. Na prawo od siebie ujrzał strumyk, nad którym wiewiórka rzuciła go żołędziem. Powoli przypominał sobie, co wydarzyło mu się wczoraj. Zaczął myśleć, że był to sen. Bolało go całe ciało. Spojrzał na swoje odbicie w wodzie. Widok był straszny. Firk miał bujny, przynajmniej kilkudniowy zarost. Jedno oko podbite, drugie opuchnięte. Włosy w kompletnym nieładzie, każdy w inną stronę. Na policzku ogromny siniec. Jego szata znów była zniszczona i brudna. Ręce miał pokryte skrzepami i krwią.
     -Mmmmm…- usłyszał za sobą słodki kobiecy głos. – Było rozkosznie.
     Błyskawicznie odwrócił się i ujrzał za sobą wczorajszą towarzyszkę.
     -Wiesz. – Mruknęła zalotnie. – Piękny z ciebie wilk.
     Powoli odwrócił się do strumyka i raz jeszcze spojrzał w jego taflę. Na miejscu jego twarzy znajdował się wilczy pysk. Próbował krzyknąć, jednak przeszło to w wycie.
     Zlany potem Firk błyskawicznie skoczył na równe nogi. Spojrzał na siebie by sprawdzić czy nie jest porośnięty futrem. Na szczęście wszystko było w jak najlepszym porządku.
     To musiał być jakiś głupi sen. Tak na pewno, to był sen to był sen…- Powtarzał sobie to w kółko.
     Dotknął mokrych włosów i postanowił wrócić do cywilizacji. By to zrobić musiał najpierw dowiedzieć się gdzie jest. Ruszył na wprost. Po kilku metrach stanął jak wryty. Jego futrzak jak gdyby nigdy nic chłeptał sobie wodę z rzeczki. Odwrócił się i zobaczył Firka. Na jego zębatej twarzy zagościł uśmiech.
     -Witaj znów przyjacielu. Jestem z ciebie dumny. Nie posądziłbym ciebie o takie instynkty. Elena aż piszczała.
      Firk zdębiał. Więc to nie był sen. On naprawdę przechędożył wilkołaka. Miał nadzieją, że w trakcie nie zmieniła postaci. Jako kobieta była ładna, ale nie chciał myśleć jak to mogło wyglądać. Z jednej strony on, a z drugiej owłosiona bestia.
     -Ale ja chyba…nie…no wiesz…- Zaczął nieśmiało.
     -Padnij! - Wilk wyszczerzył kły.
     Firk nie posłuchał od razu. Powoli odwrócił się, w sam raz by ujrzeć lecący ku niemu z ogromną prędkością żołądź. „Pięknie”- pomyślał. Zamknął oczy i nawet nie poczuł uderzenia.   
      Gładko osunął się na ziemię. 

     Powoli otworzył jedno oko. Drugiego nie był w stanie. Czuł opuchliznę. Ogromny siniec pulsował bólem, zgodnie z rytmem jego serca. Dotknął głowy i poczuł pod palcami ogromnego guza, a potem jeszcze jednego. W ustach miał smak krwi. Jego szata, cała w strzępach ledwo zakrywała, co ważniejsze fragmenty ciała. Zmęczony wsadził dłoń do jednej z kieszeni. Z tego, co pamiętał tam właśnie miał zaszyte resztki fałszywych pieniędzy znalezionych w Samnit. Już kilka ładnych razy ratowały mu życie. Kieszeń była pusta. Firk ze wszystkich sił starał się zachować spokój. -„To nic” - Pomyślał sobie. – „Pieniądze szczęścia nie dają”
     Ryknął na całe gardło. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że nikt nie słyszy jego krzyku. W promieniu kilku kilometrów nie było nikogo. Firk wciąż krzyczał. Wydawał z siebie dźwięki, których nie powstydziłaby się niejedna harpia.
     Zaczął padać deszcz. Po chwili Firk był przemoczony do suchej nitki. Nie próbował się schować przed lecącymi z nieba kroplami. Stał w bez ruchu czując na sobie ich ciężar. Przynosiły ulgę. Uspokoiły go. Oddychał powoli i spokojnie. Doszedł do równowagi psychicznej. To tylko zwykły pech – pomyślał sobie. Każdemu może się zdarzyć gorszy dzień. Uśmiechnął się. Nagle, niewiadomo skąd na drodze pojawił się podróżny. Miał na sobie długi płaszcz i kapelusz z szerokim rondem, znad prawego ramienia wystawała mu rękojeść miecza.
     -Ty jesteś Firk zwany Roztrzepańcem? – Spytał spokojnym głosem.
     -Tak. A o co chodzi?
     Nieznajomy nic nie odpowiedział, podniósł tylko kąciki ust. Ukazały się spiczaste kły. Był to wampir. Płynnym ruchem wyciągnął miecz.
     -Przepraszam. – Wyszeptał, ruszając do ataku.
     Zaskoczony Firk, nie zdążył dobrze zorientować się w sytuacji a już musiał uniknąć pierwszego cięcia mieczem. Wyszeptał kilka słów w starożytnym języku i teleportował się za plecy napastnika. Jego dłonie zalśniły na niebiesko, złapał wampira za kark i zaczął wysysać energię. To zaklęcie było niebezpieczne, lecz Firk nie miał wyboru, był osłabiony i musiał się wzmocnić. Wampir odrzucił Firka od siebie, Magiołamacz runął jak długi na zabłoconą ziemię. Próbował wstać, jednak poślizgnął się wciąż leżał. Spojrzał w górę. Zobaczył jedynie błyszczący koniec miecza na wysokości swych oczu.
     -Przepraszam. – Ostrze podniosło się do ciosu. 
     Firk pogodził się ze śmiercią. Nie bał się.
     Krople deszczu, wraz z krwią zalały mu oczy.
     Wilcze wycie wypełniło mrok. Firk przez chwilę pomyślał, że to jego wilczy pobratymcy oddają mu ostatni hołd. W sekundę później z leżących nieopodal krzaków wyskoczył szarobury wilk. Wampir odwrócił się w jego stronę. Bestia w locie przyjęła swą mieszaną postać. Stanął na drodze i raz jeszcze przeciągle zawył. Rzucił się by bronić swego brata. Natarł z wściekłością. Nieznajomy sparował ciosy uzbrojonych w pazury łap. Próbował sam zaatakować. Grad ciosów był jednak zbyt szybki. Znów przeszedł do obrony. Zasymulował potknięcie. Niezbyt rozgarnięty wilkołak rzucił się na niego, nabijając się na błyskawicznie wystawiony miecz. Jego ludzkie oczy zaszły mgłą. Powoli osunął się w błoto. Wampir wyciągnął ostrze z ciała i odwrócił się by dobić Firka, Magiołamacz jednak już stał nad nim. Złapał go za twarz błękitną dłonią i z całych sił zacisnął palce. Wampir wypuścił miecz. Firk pustym wzrokiem wpatrywał się w umierającego Futrzaka. Płakał. Jego łzy mieszały się z padającymi kroplami deszczu. Wilk zaskamlał żałośnie. Ostatkiem sił podniósł głowę i polizał Firka po palcach. W tym momencie jego druga dłoń również zalśniła. Położył ją ranie Wilka. Wysysał energię z wampira i przez własne ciało przekazywał ją umierającemu. Wampir próbował krzyczeć, nie był jednak w stanie wydać z siebie głosu. Firk wdarł się w głąb jego umysłu. Było to miejsce mroczne i pełne nienawiści. Setki obrazów zabitych i wyssanych ludzi. Firk jednak tylko prześlizgnął się po tych myślach. Skupił się na pobieraniu energii. Wilk wbił w niego swe ludzkie oczy. Nie do końca wiedział co się dzieje. Czuł przypływ sił. To mu wystarczyło.
     Uchwyt wampira zelżał, po chwili jego ręce bezwładnie opadły na ubłoconą ziemię. Dłonie Firka przestały lśnić. Upuścił wyssane z energii zwłoki. Futrzak będący już w pełni sił, podziękował bratu, zmienił się w wilka i podążył w las. Firk patrzył za nim przez chwilę. Na jego ustach zagościł drobny uśmiech.
     Przestało padać. Zza chmur wyjrzało słońce. Gdy jego światło padło na zwłoki wampira te stanęły w płomieniach. Biło od niego przyjemne ciepło. Po kilku minutach została po nim tylko kupka popiołu. Spalił się nawet jego miecz.
     Z zadumy wyrwało Firka wilcze wycie. Lekki podmuch wiatru rozwiał prochy napastnika.
     Magiołamacz rozejrzał się dookoła. Wybrał, zdawało mu się słuszny kierunek i podążył przed siebie.

Ostatnio edytowany przez Wick (29-May-08 (Thu) 12:02)


If you wanna know my opinion, we all gonna die!!!!!

Offline

 

#2 28-May-08 (Wed) 21:00

Ghavris Lothar

Młodszy Piwosz

Skąd: Białystok
Zarejestrowany: 25-May-08 (Sun)
Posty: 23
Punktów :   

Re: Teraz z grubszej rurki walimy, opowiadnie...uprzedzam dziwne jest

Fajna bajeczka fajna, ale jest kilka niedociągnieć, np.:

"Wilk będący już w pełni sił, podziękował bratu, zmienił się w wilka i podążył w las"

podoba mi się


Młot i miecz i hordzie siecz!

Offline

 

#3 28-May-08 (Wed) 23:45

Gotgar

Mistrz Kufla

Skąd: Swarzędz
Zarejestrowany: 19-May-08 (Mon)
Posty: 29
Punktów :   

Re: Teraz z grubszej rurki walimy, opowiadnie...uprzedzam dziwne jest

Tak jak Ghavris napisał pare drobnych błędów... Ale poza tym GODNE!


"Never tell a Hammerer that it's the hammer doing all the work. They have views on that sort of nonsense... the kind of views that also involve your kneecaps..."
- Sveltbar, Veteran Ironbreaker

"To strike an Ironbreaker is to strike an anvil. You are more likely to re-shape your weapon than to move him… and heavens forbid one lands on you..."
- High King Thorgrim Grudgebearer

Offline

 

#4 29-May-08 (Thu) 12:01

Wick

Młodszy Piwosz

Zarejestrowany: 20-May-08 (Tue)
Posty: 46
Punktów :   

Re: Teraz z grubszej rurki walimy, opowiadnie...uprzedzam dziwne jest

jesteśmy tylko ludźmi (gnomami i krasnoludami) wiec błędy mogą się zdarzyć, ale już go naprawiałem.
Ciesze się, że przypadło wam do gustu Bracia w Biwtie


If you wanna know my opinion, we all gonna die!!!!!

Offline

 
  • Index
  •  » Wick
  •  » Teraz z grubszej rurki walimy, opowiadnie...uprzedzam dziwne jest

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.naruto-warriors.pun.pl www.gbforum.pun.pl www.hardtruck18.pun.pl www.narutofunclub.pun.pl www.cs-erathia.pun.pl